wtorek, 5 maja 2015

Początek bolącego końca.

Chciałam policzyć wszystkie dni, w których oplatała mnie tęsknota, ale nie starczyło mi sił, bo szybko uświadomiłam sobie, że było ich za wiele. Bolesne uczucia przyparły mnie do ściany i wyraźnie pokazały, że każda cząstka mojego ciała, nawet ta elementarna, ta najmniejsza przeszyta została bólem. Życie w samotności i świadomości odrzucenia daje w kość na każdym etapie. Nie zawsze tylko na początku jest trudno. Czasami najtrudniej jest pod sam koniec, kiedy skrupulatnie nagromadzone negatywne emocje zaczynają przepełniać nasz mały organizm. Nikt nie jest w stanie zatrzymywać w sobie wszystkiego tak bez końca. Nasza dusza nie jest z gumy, nie rozciągnie się. Ona nie jest też gąbką i nie pochłonie bólu. Każde uczucie od tej duszy się odbije, a później wpadnie prosto w serce tworząc małe, bolesne ranki, które wcale nie chcą się goić. Jednak każdy ma odmienny czas swojej odporności. Odporności, bo miłość to prawie jak choroba, która nieleczona może zabić, może zrujnować zdrowie i życie człowieka. 
I ja właśnie jestem przykładem tego, że całe życie po rozstaniu jest o wiele trudniejsze niż samo rozstanie i te kilka dni po. To ja jestem przykładem, że koniec jest o wiele bardziej wykończający, że może nawet tak nie boli, ale męczy, zabiera wszelkie siły i nadzieje na to, że jeszcze kiedyś będzie dobrze. Bo przecież, ile można trwać w takiej próżni, takiej krainie bez przyszłości? Każdy dzień zdaje się być katorgą dla serca. Każdy wieczór staje się momentem, w którym modli się o zmiany. Dodatkowo dochodzą jeszcze myśli i pytania, które nie dają spokoju. Dlaczego inni potrafią pozbierać się po utracie ukochanego, a ja nie? Co jest we mnie innego, co sprawiło, że mnie to wszystko bardziej i dłużej boli? Zawsze chciałam być normalną dziewczyną, która miała kilka niezbyt poważnych, w sumie szczeniackich związków na koncie. Chciałam być tą, która od młodych lat uczyła się jak kochać, jak żyć we dwoje. Jednak ja nigdy taka nie byłam. Od zawsze bałam się odrzucenia, bałam się porażki. Zupełnie tak jakbym chorowała na coś czego nie da się zdefiniować. A później przyszła miłość wywracając moje życie do góry nogami i raniąc mnie do tego stopnia, że nie miałam ochoty tak dalej żyć.